niedziela, 18 marca 2012

emigracja, gospodarka i jak ciężko jest żyć w tym kraju

bardzo mnie interesują przyczyny masowej emigracji Polaków , po wejściu do UE. Najpierw na wyspy później do innych krajów . Ostatnio czytałem, że organizacje holenderskich pracodawców zatrudni około 300.000 obcokrajowców z krajów tak zwanej Nowej Unii, w domyśle chodzi im o Polaków. Zastanawia mnie czy to oznacza, że kolejne 300 tys pracujących Polaków wyjedzie z Polski , czy to będzie zmiana miejsca pobytu tych co wyjechali. Czy to jest strata, czy zysk. 
Oczywiście o zysku jest mowa wtedy gdy pracujący zagranicą Polak, część zarobionych środków transferuje do Polski i tu rodzina je wydaje na bieżącą konsumpcje. Podobno rok temu te transfery zmalały w porównaniu do lat ubiegłych. Jako przyczynę podawano, że zagranicą jest kryzys i trudniej się utrzymać. Moim zdaniem  przyczyna leży gdzie indziej, czyli w decyzji albo przeprowadzacie się do mnie i żyjemy zagranicą, albo rozwód i będę wysyłał tylko na dzieciaki powiedzmy 200 Euro, jak na warunki Polskie sporo. Brutalnie to brzmi. Wiem tylko, że życie zawsze jest brutalne. 
O stratach dla polskiej gospodarki, to ja pomimo, że słucham wiadomości ekonomicznych regularnie dopiero zaczęto cichutko mówić od około miesiąca, przy okazji podniesienia wieku emerytalnego do 67 roku. Nagle w jednym po chwili w kolejnym programie o gospodarce zaczęła pojawiać się informacja, że przy aktualnym tempie znikania z Polski ludzi pracujących, to cała reforma jest jedną fikcją, psu na budę. Pozytywnego efektu brak, a zagrożenie bankructwa systemu emerytalnego odsuwamy na 5 lat.  

Ponieważ lubię konkrety , to przy założeniu, że 300 tys pracujących Polaków zarabiałoby brutto 1500 zł minimum miesięcznie, to nie wiem czy wiecie , ale opłacone przez nich ubezpieczenie społeczne starcza na wypłacenie minimalnej emerytury (około 750 zł) dla około 160.000  ludzi. Czyli trzeba będzie o tyle zwiększyć zasilenie ZUS z budżetu. To co podnosimy, który podatek , VAT najprościej i najszybciej i nie trzeba czekać na nowy rok. Oczywiście, ktoś może stwierdzić, że te wyliczenia zawierają błąd, tak zawierają podstawowy, że kolejne 300 tys Polaków ma pracować za minimalną pensję, a oni od życia oczekują zwyczajnie czegoś więcej. Bo władza myśli tylko o igrzyskach.

3 komentarze:

  1. Kapitalny post. Lubię takie analityczne notki w formie artykułu/felietonu! Temat emigracji zarobkowej też mnie interesuje, niebawem będzie u mnie notka o tym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam rozważam taką opcję na określony, dość krótki czas. Taka emigracja ma też swoje przyczyny... Jeśli pokryzysowy rynek pracy za taką "normalną" pensję uznaje te przywołane 1500 zł to trudno się dziwić :). Praca za mniej niż 3 tys netto to zwykle wegetacja a wiem, że są osoby, nawet po studiach pracujące za takie niskie stawki.
    Rozumiem emigrujących, może jeśli dojdzie do kolejnej fali zatrudniający zauważą, że warto przemyśleć podział zysków w przedsiębiorstwie i może zamiast kolejnej terenówki, warto rozważyć podwyżkę dla pracowników... żeby było komu pracować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem w Polsce pewną, choć marnie opłacaną pracę. Gdy kończyła mi się umowa, a następna zgodnie z prawem miała być już na czas nieokreślony, to sam powiedziałem pracodawcy, że nie chcę jej przedłużać. Dlaczego to zrobiłem? I to pomimo braku zagwarantowania sobie wcześniej zatrudnienia? Cóż, wbrew pozorom wypłaty w okolicach 900 zł (gdy było dobrze), wcale nie były głównym powodem. Po prostu miałem już dość wegetacji. Łączenie studiów dziennych z koniecznością pracy, by się utrzymać (stąd tak niskie zarobki, wynikające z ograniczonej dyspozycyjności), to nie jest to, co sprawia człowiekowi przyjemność. Tym bardziej, że w samej pracy zrobił się nieciekawy klimat.
    Po niecałych dwóch tygodniach od zakończenia umowy, byłem już w Niemczech. Szukałem czegoś w kraju, ale nie bardzo się to udawało. Natomiast za zachodnią granicą, praktycznie bezpośrednio z autobusu (17 godzin jazdy bez snu) zawieziono mnie do pracy. Znalazłem się w tamtej firmie awaryjnie, w zastępstwie za osobę, która się nie zjawiła. Okazało się jednak, że się sprawdziłem i tam już zostałem.
    Tak więc pracuję sobie przyjemniej niż w Polsce (pomijam fakt, że W OGÓLE pracuję), za wynagrodzenie, które pomimo pozwalania sobie na naprawdę wiele, nie trzeba się martwić, że zabraknie dzięgów na koncie. Ba, za każdym razem w dzień kolejnej wypłaty, zostaje mi ze starej znacznie więcej niż w Polsce w ogóle zarabiałem (w przeliczeniu na złotówki, oczywiście).
    Powiem tak - w DE nawet najniższa pensja gwarantuje życie na wyższym poziomie, niż w PL średnia krajowa...
    Jasne, że mógłbym zostać w Polsce i tam znaleźć sobie pracę i dalej wegetować. Ale skoro nie muszę? Skoro za taką samą pracę (albo nawet lżejszą) mogę żyć bez stresu o to, czy będzie za co lodówkę wypełnić?
    Na koniec pragnę zaznaczyć, że patriotyzm chyba na tym nie ucierpiał. Ale jak widzi się w Polsce mieszankę zachodnich cen i wschodnich wynagrodzeń, to różne myśli się w głowie pojawiają...

    OdpowiedzUsuń