nie raz i nie dwa pisałem, że nie lubię polskiego podejścia do świąt. Nerwicy się nabawiam od nowa, lub budzę zeszło świąteczną gdy widzę podejście współpracowników do ostrego zapieprzu w tygodniu przedświątecznym. Szczęśliwy wpływ księżyca pozwolił , że wiosenne święta z zającem i jajcami są tym razem w kwietniu, a ja wszystko zorganizowałem na połowę marca i właściwie moglibyśmy nawet wziąć wolne, ale gonimy plan chociaż według mnie trochę się ślimaczymy w tym gonieniu.
Wiem nie samą pracą człowiek żyję tylko po co święta, które trwają trzy dni w postaci wielkiego żarcia zmuszania się do wspólnego siedzenia z rodziną czasami ludźmi połączonymi tylko kilkoma zgodnościami w kodzie DNA.
Od kilku lat marzę znikać na święta, wybyć gdzieś, gdzie tego nie obchodzą nie trują o tradycji. Nie robię nic w realizacji tego pomysłu. Tylko ja nie chcę tak jak niektórzy piszą, że wyjeżdżają na święta i oczekują w hotelu w Hurgadzie Wielkanocnego śniadania nie z rodziną tylko z przyjaciółmi. Ja marzę o Bożym Narodzeniu w Australii na plaży poopalać się , wypić piwo i popatrzeć na ładnych surferów. Wielkanoc mogłaby być na przykład na jakimś wycieczkowcu na wyspach Karaibskich, co rano nowy port i marynarz jak ze snu ;)
Oj za dużo byś chciał, takie wygórowane marzenia, później chodzenie po psychiatrach, że życie toczy się inaczej jak założylismy, albo inne stękania.. Nie lepiej jakieś przyziemne marzenia, które łatwo jest zrealizować i dadzą przyjemność bytowania?
OdpowiedzUsuńWidzę brat w wierze ;) Na plaży to bym nie chciał, no chyba, że w cieniu, ale żeby było ciepło i żebym nic nie musiał, to tak.
OdpowiedzUsuńAustraulia? O nie, ostatnio widziałem jakie pająki i węże tam żyją, ja podziękuję za takie atrakcje :P
OdpowiedzUsuń