w okolicach 1 listopada pierwszy raz napotkałem w necie pojęcie "słoik", trochę mnie zaskoczyło że tak nazywa się ludzi. Wtedy przeczytałem artykuł i potraktowałem go z przymrużeniem oka jako taką zapchaj dziurę , żeby coś innego napisać niż o świętach, podróżach Polaków na groby, pijanych kierowcach i tym podobne.
Niestety temat wraca co kilka dni, a to jakiś przedruk na innym portalu, gazecie, a ostatnio w jednej ze stacji TV wypowiadał się jakiś mądry socjolog.
Kilkanaście lat temu po powrocie z mojego pierwszego szkolenia w Warszawie, zacząłem opowiadać co mi się w tym wyjeździe nie podobało, najbardziej zarozumialstwo Warszawiaków. Słysząc to pewna Pani zwróciła mi uwagę, że prawdziwa Warszawa zginęła w Powstaniu Warszawskim, a teraz mogę spotkać tam tylko nowych przyjezdnych. Przyjąłem jej wyjaśnienia i już więcej nie starałem się używać tego określenia, choć czasami nadal mi się wyrywa zwrot "ta pierdolona warszawka".
Ponieważ pochodzę z małego miasta , przeprowadziłem się do Poznania, a teraz dojeżdżam do pracy do Wrocławia, to prawdopodobnie jestem "słoikiem".
Niestety mam jedno spostrzeżenie dla mieszkańców dużych miast to przez to, że podobnym ludziom jak ja chce się pracować, a nie pobierać zasiłek z pomocy społecznej powstały w Waszych miastach mieszkania, których sens istnienia jest taki, że przyjezdni je wynajmą. Zapłacimy czynsz, wynajmujący mam nadzieję, że podatki od tego wynajmu. Oni z dochodu kupią dodatkowe przedmioty . Ja nie jestem wstanie przywieźć wszystkiego w słoikach i wieczorem spacerując samotnie w Waszym mieście wejdę do kawiarni i kupię kawę i tu znowu będą podatki czynsz i ktoś będzie miał pracę.
Warszawa jak i inne duże miasta bez przyjezdnych nie potrzebowała by tylu restauracji, barów . Warszawa ma zameldowanych mieszkańców 1,7 mln to około 4 % wszystkich mieszkańców Polski zapewne drugie tyle mieszka "słoików".
Zadzieranie nosa nikt nie lubi, więc gdy następnym razie użyjesz określenia obrażającego drugiego człowieka zastanów się czy ktoś inny nie może Ciebie obrazić, bo język ma dużo brzydkich określeń tylko dobre wychowanie i kultura osobista jest rodzajem tamy dla języka nienawiści.
Czas z tym skończyć.
oj, oj, a ja nie lubię jak ktoś narzeka na Warszawiaków, to tak jakbym ja powiedział, że wszyscy w Poznaniu są egoistami, dlatego, że poznałem kilka takich osób stamtąd ;) nie lubię uogólnień, poza tym uważam, że ludzie wszędzie tacy sami - są zarówno zarozumiali, jak i uprzejmi i bardzo pomocni, wrzucanie wszystkich do jednego worka jest bardzo krzywdzące ;)
OdpowiedzUsuńNiestety, moje pierwsze wrażenia po kontaktach z Warszawiakami były też dość nieprzyjemne. Pamiętam jak koleżanka z roku, rodowita Warszawianka, zapytała mnie skąd pochodzę. Kiedy już usłyszała nazwę miasta spytała, z pogardliwym uśmieszkiem, czy ono w ogóle leży w Polsce. Potem chciała wiedzieć ile mieszkańców ma ta moja "mieścina". Podałem jej liczbę w przybliżeniu i dodałem, że nie jest to takie malutkie miasteczko. Usłyszawszy to, zaśmiała się głośno i powiedziała: "Bielany (północna dzielnica Wa-wy) mają prawie dwa razy więcej mieszkańców, a ty mi mów, że twoje miasto nie jest małe, pfff…". Później udawała, że nie jest w stanie odmienić jego, skądinąd prostej, nazwy. W ogóle większość studentów z Warszawy sprawiała wrażenie, jakby nie mogła uwierzyć, że poza ich miastem istnieje jakieś życie. Byli dość opryskliwi i widać było, że jakąś dziwną radochę sprawia im mówienie o ciekawych miejscach, których jeszcze nie mieliśmy okazji poznać, bo dopiero uczyliśmy się poruszać w nowym środowisku. Dopiero po pierwszym roku udało mi się spotkać kilka osób z Warszawy, które udowodniły mi, że prawdopodobnie za pierwszym razem bardzo kiepsko trafiłem. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, ale niestety… tutaj nawet na choćby zwykłą wymianę uprzejmości z sąsiadem albo na "przepraszam" w tramwaju nie ma co liczyć. Myślę jednak, że podobnie jest w każdym większym polskim mieście.
OdpowiedzUsuńKilka lat słoikowałam w Warszawie...Tylko garstka osób, które poznałam nie miała 'zakrętek'...
OdpowiedzUsuńSą ludzie i ludziska. Z warszawskością jest jak z prowincjonalnością - to nie kwestia geografii, tylko mentalności.
OdpowiedzUsuńnie znałem tego określenia... wiedziałem tylko, że są ludzie i parapety... :) codziennie uczę się czegoś nowego...
OdpowiedzUsuńhahaha, zaczęło się chyba od TVNu i jakiegoś ich reportażu w programie śniadaniowym :D
OdpowiedzUsuń