wstałem wcześniej niż planowałem, włączyłem telewizor, a tam w serialu sprzed kilku lat był dialog
Ona - Pijesz w pracy ?
On - Donieś na mnie, lub się przyłącz.
Ona - Co pijesz ?
On - Whisky
Ona - Może być, chociaż po dzisiejszym dniu mogłabym wypić nawet denaturat.
Ten dialog rozbawił mnie do łez, ale kiedy w końcu przestałem się śmiać naszło przemyślenie, że mógłbym tak podsumować cały ostatni tydzień. W poniedziałek było fatalnie, a w kolejne dni jeszcze gorzej.
Znam różne wersje koleżeńskich i rodzicielskich pocieszeń.
Najłagodniejsze to: przesadzasz, na pewno nie jest tak źle, inni mają gorzej.
Wiem, że powinienem się cieszyć bo w kryzysie mam pracę, bo wielu jej nie ma, bo zarabiam pieniądze, bo pracuje w fantastycznym mieście jakim jest Wrocław i jeszcze kilka super haseł. Tylko, że ja nie widzę powodów do radości bo pracy jest tyle, że wychodzę po dziesięciu godzinach ze świadomością czego nie zrobiłem, co zostawiłem na jutro. Gdybym zarabiał dwa razy tyle co dziś to może miałbym świadomość, że zachodzi jakaś relacja pomiędzy wysiłkiem, a efektem w postaci przelewu na koncie. Wrocław jak dla mnie nie do końca jest fantastyczny, jest raczej miejscem samotnych spacerów po zmroku, bo w ciągu dnia pracuje, miejscem gdzie wynajmuje mieszkanie do którego wracam po pracy i kompletnie mi nie pasuje. Dziś po kilku miesiącach od wprowadzenia tej zmiany robię już podsumowania tego epizodu i nie tylko jest problem z osiągnięciem dodatniego wyniku w tym projekcie, ale fatalnie widzę dalsze perspektywy.
Niestety zacząłem etap wysyłania CV, odbyłem jakąś rozmowę, nie przeszedłem do kolejnego etapu. Może znowu zmienię wszystko. Pytanie tylko po co? Po co ja się szarpię. Po co robię ruchy wyprzedzające, a nie czekam na to co da los. Znam ludzi, którzy pracują w firmach do ostatniego dnia, aż nie dostaną wypowiedzenia i ktoś nie zgasi światła w firmie. Lądują na bezrobociu i po kilku miesiącach coś zaczynają robić. Kiedy trafiam do tego nowego miejsca trafiam na ludzi, którzy pracują pięć dziesięć lat i nie myślą o zmianach , jest dobrze jak jest.
Kiedyś w rozmowie z kumplem usłyszałem od niego, że mu na początku żadne miejsce pracy się nie podoba potem powoli się przyzwyczaja, a po jakimś czasie dopada go znudzenie i zaczyna szukać nowych wyzwań. Ja niestety mam inaczej na początku nowe miejsce jest dla mnie super by po jakimś okresie stwierdzić, że ten znaleziony diament to niestety tylko kryształek szkła z szyby samochodowej.
Altu, pijasz "benzynę" i palisz cygara?
OdpowiedzUsuńZestaw na obrazku wydaje się adekwatny do podsumowań. Z nimi to trochę przewrotnie bywa, bo człek chyba podświadomie wyciąga na pierwsze pozycje te mało miłe punkty z całości. Przy kolejnej szklaneczce i w połowie cygara sytuacja zaczyna się wyraźnie zmieniać na plus. Wszystkiego dobrego w tym nie do końca fantastycznym Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńjaki znowu kryzys? :P przecież my na zielonej mapie Tuska ;)
OdpowiedzUsuńtaaaa uwielbiam teksty typu "inni mają gorzej", szczerze co mnie kurwa obchodzą 'inni', jest mi źle akcentuje ów stan i basta!
ech praca, długie godziny w pracy... skąd znam temat ;)
jednakże mi taki stan odpowiada! chyba jestem pracoholikiem wszak od dnia wolnego wolę pracujący, od urlopu wolę delegacje służbową a święta w pracy to coś o co walczę z moim dyr. jak tylko mogę hmm tak, zdecydowanie jestem pracoholikiem!
ps. wrocek, nic nie powiem. nigdy nie byłem na dłużej niż tylko przelotem w okolicach A4 ;)
choć załuję! mówią, że piękne i nowoczesne, pełne młodych - boskich posłańców, no i w końcu lepsze od przereklamowanego, obsranego przez gołębie i wreszcie zbezczeszczonego przez grób takiego jednego na eL Krakowa
nie palę, poza papierosem wypalonym jako około dziesięciolatek nigdy nie paliłem. Co do picia to tak raz na jakiś czas piję benzynę, żeby się zresetować.
OdpowiedzUsuń